1960
Widzieliście kiedyś kamień o nazwie Noc Kairu? Jeżeli nie, opowiem Wam o nim pokrótce.
Przypomnijcie sobie najbardziej rozgwieżdżoną noc Waszego życia, a następnie wyobraźcie sobie noc dziesięć razy bardziej rozgwieżdżoną i dziesięć razy bardziej migotliwą, a następnie zamknijcie to w małym, czarnym kamieniu, rozmiarami nieprzekraczającymi wielkości przeciętnego kasztana.
Noc, w czasie której rozpoczyna się nasze opowiadanie, była niczym wyrzeźbiona z Nocy Kairu. Mężczyzna stojący nad spokojną taflą jeziora nigdy jeszcze nie miał okazji ujrzeć takiego widoku. Stanął zafascynowany i chłonął ten widok swoimi ciemnymi oczami, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś będzie dane mu zobaczyć coś tak nieziemsko pięknego. Wzdrygnął się na tę myśli i rzucił spojrzenie w rosnące trzy kroki od niego krzaki. Przeszedł ten krótki odcinek, z cichym stęknięciem podniósł to, co tam wcześniej zostawił, po czym mącąc spokojne jezioro wszedł po pas do wody, by tam wyrzucić ciało nieziemsko pięknej, jak tamta noc, dziewczyny.